Gdyby mój blog był filmem, byłby pewnie czarno-biały, momentami niemy i muzyka byłaby fatalna. Właśnie bylibyśmy w sto osiemdziesiątej minucie i blisko byłby jego koniec. I gdybyś oglądał go w kinie, to szukałbyś kurtki i dojadałbyś szybko popcorn. Znudzone twarze na ciemnej sali, rozczarowane, że „znowu się udało”, kiwałyby na „NIE”. Akcja od jakichś piętnastu minut byłaby spokojniejsza, kamera wolniejsza, a bohaterowie częściej uśmiechnięci (grani przez: Macaulay Culkin – ojciec, Jeane Seymour – matka , rysunkowy prof. Gąbka – syn i nasza M., dziecko z bajek sci-fi – córka). Już, już ziewałbyś czekając na oczywisty finał, przecież wiedziałeś to od początku. Jak to zwykle w kasowych produkcjach, tam gdzie komercja rządzi i tylko dla jaj mami ludzi, żeby przyglądali się z bliska jak cierpią… inni. Tak po prostu, żeby przeżyć coś, poczuć adrenalinę, może potem mniej się bać? No dobra, ale ten film… kończy się i już stał się męczący i… ta ta ta ta… ta ta ta ta… Toccata Bacha nie wystarcza!
26 sierpnia 2015 roku, w Zabrzu, w końcu, ostatni raz i sto dwudziesty drugi w ciągu mijającego tygodnia, podpisując zgody i zapewnienia, usłyszałem:
– No! Panie Bartku! Wychodzicie!
– Wiem. Chociaż nie wiem czy damy radę? Przecież Ona co chwilę będzie chora.
– To wezwiecie lekarza.
– Ale który lekarz będzie umiał Ją zbadać? Co o Niej będzie wiedział? Możemy do was przyjeżdżać żeby Ją zbadać?
– Tu jest IOIM. Możecie zadzwonić.
– A Pani doktor mówiła, że nie możemy.
– Panie Bartku? Nie zna jej pan? Przecież żartowała. Nieważne. Jedziecie jutro do Bielska i stamtąd wyjdziecie do domu.
– Za ile?
– Za chwilę. Myślę że tydzień, dwa tygodnie?
– Może lepiej za dwa.
– Może za jeden? Będziecie tam, tak samo jak tutaj, na oiomie. Będziecie się uczyć obsługi Marii. Przecież już znacie tamten szpital.
– A nie możemy wyjść do domu od was?
– Nie – bo nie.
– Musimy pomalować mieszkanie… najpierw je posprzątać, musimy się przyzwyczaić i nauczyć. Może jednak od was? Przecież jeździliśmy tu tak długo, to jeszcze dwa tygodnie pojeździmy? Półtoraroczne pajęczyny, zatkany zlew i bałagan. Co się ma w głowie, to się ma na podłodze i w szafie i nawet w ubikacji.
– Nie – bo nie.
Zgrzytały i mieliły nas tryby NFZ-tów, kosztów, chęci i niechęci. Miażdżyły to, co Jej się przydarzyło. Kto ją znał wcześniej mówił:
– Nooooo, nie do wiary! To jest ta Marysia? Ależ Ona ma mądre oczka. Ależ jest kochana. To nie do wiary, że dziecko tyle potrafi wytrzymać. Nie do wiary i jeszcze raz i…
Kiedy to słyszałem czułem się niepewnie. W zasadzie to do dzisiaj nie jestem pewien jak żyć po przypalaniu żelazem, po medycznej chłoście, po eksperymentach i nowych dla wszystkich doświadczeniach. Nieważne… bo ten film i ostatnia scena. Wyjechalismy z Zabrza w rześki poranek. Dzień miał być upalny… a w filmie, kamera przyczepiona do drona, krążyłaby wysoko nad nami i wznosiłaby się coraz wyżej w słoneczne niebo nad polskim San Francisco – Bielsko-Bialisko. To miała być ostatnia scena, taka scena, że z tego innego, małego szpitala, wychodzą razem i happy end i… ktoś zestrzelił drona. No bo Maria wychodzi po pół tysiącu dni i nocy ze szpitala, do domu. Nawet nie do domu, bo dom to był dla Niej szpitalny oiom. Idzie z nami, tymi dwoma co przychodzili, całowali, przytulali i nigdy nie kłuli igłą, odsysali ze strachem i rozlewali mleko, bo strzykawka ze zgłębnika znowu wypadła. Bierzemy ją jaka jest i chcemy i… w scenariuszu napisał skurwiesyn „Podstaw im nogę”. Po co? Dlaczego?
– Bo państwo musicie się przyzwyczajać.
Nie chce mi się pisać o gówno-bagnie, które nam się przydarzyło w ciagu ostatnnich kilku dni w szpitalu. Nie chcę cytować z pamięci, że „Jutro nasi prawnicy złożą wniosek o ograniczenie panu praw rodzicielskich”, „Państwo zupełnie nie nadajecie się do opieki nad Marysią”, „Może pan do Niej wejść na piętnaście minut”. Nie chcę myśleć o tym. Nie chcę sobie przypominać. W zasadzie, to nie jestem pewien czy kilku ostatnich dni przed wyjściem Marii do domu nie przespałem, śniąc koszmary związane z czytaniem zbyt dużej ilości literatury obozowej.
To nieważne, dzisiaj. Wtedy świeciło słońce. Przyjechała karetką. Otworzyłem jej drzwi. Wniesiona weszła. Chyba nie płakałem.
A film? Ciągle się nie skończył.
Related posts
Zostaw komentarz
By nuda trwała jak najdłużej, Wam nie są potrzebni widzowie. Caluski dla dzielnej Marii o mądrych oczkach❤
View Comment